Mateusz Malinowski w zespole Aluron CMC Warty Zawiercie występuje od 2018 roku i na przestrzeni lat obserwował rozwój klubu, który w tym sezonie zdobył medal PlusLigi. „Prezes buduje ten klub małymi krokami, robiąc z roku na rok progres” – mówił w rozmowie z nami atakujący zawiercian.
Czas Siatkówki: Jak podchodziliście do tego meczu, bo raz, że mierzycie się cały czas z tym samym rywalem, a dwa, to jednak wy byliście bliżej medalu.
Mateusz Malinowski: Na pewno to zwycięstwo w Bełchatowie dodało nam dużo wiatru w żagle, ponieważ wygraliśmy 3:0, grając bardzo dobrą siatkówkę i nie popełniając błędów. Bełchatowianie wtedy nie zagrywali tak mocno, a my potrafiliśmy to wykorzystać i według mnie to był taki trochę mentalny kop. Trochę pokrzyżowała nam plany kontuzja Uroša Kovačevicia, ale potrafiliśmy wygrać ze zmianą w składzie. Ten mecz był bardzo ciężki, ale miałem wrażenie, że rywale grali zrywami, a my byliśmy trochę bardziej spokojni, przez co nasza gra wyglądała lepiej. Jeśli chodzi o ciągłość gry to na pewno wypadliśmy lepiej, co dało nam zwycięstwo w tie-breaku, gdzie szybko odjechaliśmy i utrzymaliśmy tę przewagę, więc jest super.
Patrząc na sytuację w czwartym secie wydawało się, że jeśli ktoś ma wam przeszkodzić to wy sami.
Z perspektywy wszystkich meczów, gdzie rozegraliśmy trzy tie-breaki często zdarzało się tak, że bełchatowianie łapali nas w jednym ustawieniu i odjeżdżali. Akurat u nich dużą rolę miały te ustawienia, gdzie na zagrywkę szli po kolei Mateusz Bieniek, Dick Kooy i Aleksandar Atanasijević. Wiedzieliśmy, że jeśli to wytrzymamy to jest duża szansa, żeby zakończyć seta. Natomiast jeśli każdy z nich dołożyłby po jednej punktowej zagrywce, albo pozwolił na kontratak, to odjechaliby nam i byłoby ciężko to utrzymać. To było widać w czwartej partii, gdzie nas przyblokowali taktycznie, bo wiadomo, że grając cztery mecze z tym samym zespołem to już jest moment, gdy znamy się na wylot.
W decydującej odsłonie nie daliście jednak dojść rywalom do głosu. Kluczowa była koncentracja?
Być może pojawiło się trochę nerwów, ale te najważniejsze akcje padły naszym łupem. Lepiej zagrywaliśmy w tie-braku, a u rywali pojawiły się większe nerwy tak jakby ta presja w końcu zaczęła im ciążyć. Oczywiście mieliśmy też lidera, bo może zabrakło Uroša, ale był Dawid Konarski, który w tych najważniejszych momentach nie zawodził.
Jest pan najdłużej grającym w Zawierciu zawodnikiem. Jakby pan ocenił ten sezon w porównaniu do poprzednich?
Na pewno ten sezon, patrząc przez pryzmat składu na przestrzeni lat, był najlepszy i obfitował w najwięcej zwycięstw, a gra była naprawdę poukładana. Wiadomo, że prezes buduje ten klub małymi krokami, robiąc z roku na rok progres. Te transfery, które były poczynione przed tym sezonem spowodowały, że nigdy tego głośno nie mówiliśmy, ale naszym celem była gra w pierwszej czwórce i pokuszenie się o medal, co się udało. Zrobiliśmy to, medal jest nasz! Zapracował na niego cały zespół, więc na pewno teraz jest czas na świętowanie.
Skoro celem był medal, to w takim razie, kiedy uwierzyliście, że jest on na wyciągnięcie ręki?
To ciężkie pytanie, ale w tie-brekau przy stanie 9:4 pomyślałem sobie, że już nie możemy tego wypuścić. Był jeden moment, kiedy się przycięliśmy, właśnie przy zagrywce rywali, ale po tej akcji, już nie pamiętam kto ją skończył albo kto się pomylił, gdy na tablicy wyników było 13:9 to wtedy już wiedziałem, że ten medal będzie nasz i nikt nam go nie wyrwie.
Dużo mówimy o zespole, a indywidualnie jakby pan podsumował ten sezon?
Na pewno indywidualnie był to słaby sezon, bo praktycznie nie powąchałem boiska. Starałem się robić inne rzeczy by w tym zespole było jak najlepiej i była atmosfera. Trenowałem tyle, ile mogłem, dałem z siebie maksimum, choć wiadomo, że raz bywało lepiej, a raz gorzej, bo jak się nie gra to jest ciężko, szczególnie gdy poprzednie trzy sezony rozegrałem w siedemdziesięciu, a nawet osiemdziesięciu procentach, będąc cały czas na boisku. To dla mnie ciężki sezon, ale tak jak mówię, fajnie, że zwieńczyliśmy go brązowym medalem, więc nie będę mocno tego żałował i rozpamiętywał, tylko będę cieszył się z medalu. Mam nadzieję, że jeszcze wrócę do swojej dobrej gry w kolejnych sezonach.
Wspomniał pan, że ostatnie sezony był pan podstawowym zawodnikiem, ciężko się było przestawić na rolę rezerwowego gracza?
Musiałem się przestawić, więc dałem radę. Nie była to dla mnie szczególna nowość, bo wcześniej też tak bywało, że nie grałem czy musiałem o miejsce w składzie walczyć. Wiadomo, zawsze chciałoby się więcej grać, więc mam nadzieję, że ruch który poczyniłem teraz w swojej karierze, jeśli chodzi o przyszły klub, będzie taki, że będę grał jak najwięcej i moja kariera, pomimo trzydziestu lat, będzie się rozwijać.
Z Mateuszem Malinowskim rozmawiała Natalia Gajda